Trzy przesiadki, cztery samoloty, 34 godziny w drodze.
Późnym wieczorem docieramy do Peruwiańskiego Cuzco położonego w Andyjskiej
dolinie. Miasto wciśnięte pomiędzy wzgórza, które zasiedlili jako pierwsi
Inkowie i stad wiele po nich pozostałości w regionie. Zabudowa, która jest
najbardziej charakterystyczna dla miasta jednak nie należy do pradawnych
mieszkańców tych terenów a kolonizatorów z Europy. Piętno było bardzo wyraźne i
dało miastu wygląd jaki podziwiamy bo jest co oglądać. Spacerując po Cuzco i
ciesząc oczy widokami strzeliliśmy wiele fotografii, weszliśmy na okoliczne
wzgórza z pozostałościami Inkaskich budowli. Delektowaliśmy się lokalnym, jakże
charakterystycznym dla Peru pisco sour oraz podjęliśmy ryzyko zjedzenia
lokalnego specjału, przysmaku docenianego wśród miejscowych a mianowicie pieczonej
świnki morskiej, która jak się okazało w trakcie konsumpcji zawierała wszystkie
wnętrzności włącznie z zawartością jelit.
Słonce dopisało, opalenizna mocna, oddech ciężki bo Cuzco położone jest na
wysokości nie mniejszej niż 3400 metrów powyżej poziomu morza. Mój piąty
kontynent, kolejny koniec i początek świata. Zaczynamy.
Zdjęcia przepełnione ciszą, spokojem i pogodą ducha. Jak widzę nie ma pogoni za wyimaginowanym szczęściem. Jest tu i teraz. Lubię! Tylko ta świnka morska..., nie byłem w stanie dokończyć mojego śniadania.
OdpowiedzUsuńPomyśl, że ta świnka, to tak jak szynka z naszej świni ;) Kebab z lamy nie robi wrażenia bo nie ma u nas lam :D
OdpowiedzUsuń