„Ameryka, dawno odkryta, Machu Picchu wellcome to…”. Tak,
Ameryki już nie odkryję, Machcu Picchu chyba jest znane każdemu, w sieci można
znaleźć mnóstwo informacji i zdjęć. Zastanawiałem się jak pokazać coś co jest
rzeczą oczywistą. Najpierw doszedłem do wniosku by pokazać obecne realia owego
miejsca, w trakcie zbliżania się do celu przyszedł mi jeszcze jeden pomysł. Do
brzegu. By opowiedzieć oczywistą historię należy zacząć od tego jak się tam
dostać, a wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste. Obecne Machu Picchu to
fabryka pieniędzy i by tam móc wejść należy zarezerwować i wykupić odpowiednio
wcześniej bilet wstępu, ile wcześniej? Ok miesiąc, choć po za sezonem można
trafić na wolne bilety w ostatniej chwili. Kolejna sprawa, trzeba dokładnie
czytać, Machu to nie jedna przestrzeń widziana oczyma zarządzających, Machu to
kompleks: Machu Picchu, Wayna Picchu i Machu Picchu Mountain. Za wejście do
każdych z tych części trzeba odpowiednio wybulić konkretną kwotę. Np. samo
Machu Picchu to koszt ok 200PLN. Fakt, że rezerwujemy z tak dużym
wyprzedzeniem, spowodował, że musieliśmy poddać początkowy okres naszego
wyjazdu temu reżimowi. Skoro mamy już bilety i jesteśmy nawet w Peru, trzeba
znaleźć sposób by tam się dostać. Generalnie są dwa sposoby, pierwszy to
elegancki pociąg z Cuzco do Aquas Calientes a następnie busem pod bramy Machu.
To wersja dla zamożniejszych i mniej aktywnych. Cena za sam pociąg opiewa na ok
100$ za mniej niż 100km. Bus do bram Machu to kolejne 20$. Druga wersja, dla
bardziej aktywnych i wolących trochę zaoszczędzić a przy tym podziwiać
niesamowite widoki bo jak by nie było to są Andy, polega na przejechaniu się
lokalną komunikacją, tudzież prywatnymi busami. Droga jest okrężna, zajmuje
prawie cały dzień, widoki zapierają dosłownie dech w piersiach bo przejeżdża
się przez przełęcz położoną powyżej 4300m npm, do tego kilkuset metrowe urwiska
przy drodze, która ciągnie się jak przyklejona do zboczy gór. Konkretnie.
Autobus z Cuzco do Santa Maria – ok 15zł, kolejny etap czyli z Santa Maria do
Hydroelectrica – ok 17zł. Następny etap z Hydroelectrica do Aquas Calientes,
leżącego u stóp Machu Picchu, pokonujemy pieszo w ok 2,5 godziny, dystans ok
10km. Do Aquas Calientes docieramy późnym wieczorem oświetlając ścieżkę przy
torach czołówkami. Oczywiście nocleg tez należy odpowiednio wcześniej zarezerwować
bo miasto jest niewielkie, dodatkowo wciśnięte
pomiędzy pionowe skały gór i przepływającą rzekę Urubambę. Kilka słów o Aquas
Calientes… to miasto przypomina ilością lokali noclegowych i usługowych a także
straganów, nasze rodzime Zakopane i Krupówki z tą różnicą że tu zjeżdżają
„Janusze i Grażynki” z całego świata, wliczając nas J Kilka godzin snu, pobudka
przed czwartą bo bilet wstępu nie opiewa na cały dzień a na godzinę szóstą
rano, trzeba jeszcze wejść do góry ok 0,5km po kamiennych schodkach. Zanim
wejdziemy, musimy odstać swoje w ok dwustu osobowej kolejce. W końcu start, finalnie
świtem stajemy przed bramami Machu. Tak jak wielu innych, którzy przyszli lub
przyjechali wcześniej wymienionymi busami. Stoimy i czekamy kolejny raz na
otwarcie bramek wejściowych. Pierwsze wrażenie… to żadne święte miejsce Inków
tylko bardzo dobrze prosperująca machina przynosząca ogromne zyski. W naszym
przypadku jak i 198 innych osób jest na dzień dobry trochę inaczej bo
wykupiliśmy też wejście na Wayna Picchu, czyli górę widoczną ponad kamiennym
miastem Machu. W kolejnej bramce, okazujemy kolejny raz paszport i bilety,
które są imienne i nie można ich nikomu przekazać, dodatkowo wpisujemy swoje
dane i godzinę wejścia do zeszytu, tak by później odhaczyć wszystkich po
powrocie na niższe partie Machu. Warto
zobaczyć Machu z innej perspektywy i dlatego tak postanowiliśmy. Początkowe
wrażenie jakie nam towarzyszyło, to stracony czas i pieniądze, nie mówiąc o
zaangażowaniu. Czemu? Gęste chmury które nie pozwalały zobaczyć czegokolwiek.
Zdaliśmy się na cierpliwość bo poranki w górach jak humor kobiety, w każdej
chwili może się zmienić, i tak też się stało. W przeciągu niecałej godziny,
przyszło rozpogodzenie a naszym oczom ukazało się dużo poniżej nas Machu
Picchu. Warto było pomimo że prawie pionowo prowadzące do góry schody, wbiły
nasze kolana do kostek. Tutaj przejdę do drugiej myśli o której wspomniałem na
początku, mianowicie. Każdy fotografuje i opisuje Machu ale czemu nikt nie
wspomina szerzej o jego otoczeniu, a mianowicie prawie pionowych skałach
wznoszących się na kilkaset metrów, o rzece Urubamba, która okala Machu a jest
przecież jednym z głównych dopływów Amazonki. O uroku widocznych po horyzont
Andów nie wspomnę, tym bardziej że często są to szczyty powyżej pięciu tysięcy
i pokryte śnieżno-lodową czapą. Na koniec tego dość długiego jak na mnie opisu
dodam że finalnie słoneczna pogoda wraz z widokami wynagrodziło nam wszelkie
trudy. Nie było aż tak ciężko a wręcz niesamowicie bo zobaczyć Machu Picchu to
jak zderzyć się z wieloletnimi wyobrażeniami tego miejsca.
P.s. Tym razem zjadłem półkilowego banana zamiast świnek
morskich.
Coś pięknego koleżko
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNoo, ja wczoraj też byłem na spacerze, po bułki :)
OdpowiedzUsuńJestem zaskoczony cenami :O jakie obowiązują gdzieś na końcu świata. No i mina "banan w ręku" - bezcenna :)
OdpowiedzUsuńFakt, to nie te malutkie ze Sri Lanki :)
OdpowiedzUsuń