sobota, 9 marca 2019

Machu Picchu.


 „Ameryka, dawno odkryta, Machu Picchu wellcome to…”. Tak, Ameryki już nie odkryję, Machcu Picchu chyba jest znane każdemu, w sieci można znaleźć mnóstwo informacji i zdjęć. Zastanawiałem się jak pokazać coś co jest rzeczą oczywistą. Najpierw doszedłem do wniosku by pokazać obecne realia owego miejsca, w trakcie zbliżania się do celu przyszedł mi jeszcze jeden pomysł. Do brzegu. By opowiedzieć oczywistą historię należy zacząć od tego jak się tam dostać, a wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste. Obecne Machu Picchu to fabryka pieniędzy i by tam móc wejść należy zarezerwować i wykupić odpowiednio wcześniej bilet wstępu, ile wcześniej? Ok miesiąc, choć po za sezonem można trafić na wolne bilety w ostatniej chwili. Kolejna sprawa, trzeba dokładnie czytać, Machu to nie jedna przestrzeń widziana oczyma zarządzających, Machu to kompleks: Machu Picchu, Wayna Picchu i Machu Picchu Mountain. Za wejście do każdych z tych części trzeba odpowiednio wybulić konkretną kwotę. Np. samo Machu Picchu to koszt ok 200PLN. Fakt, że rezerwujemy z tak dużym wyprzedzeniem, spowodował, że musieliśmy poddać początkowy okres naszego wyjazdu temu reżimowi. Skoro mamy już bilety i jesteśmy nawet w Peru, trzeba znaleźć sposób by tam się dostać. Generalnie są dwa sposoby, pierwszy to elegancki pociąg z Cuzco do Aquas Calientes a następnie busem pod bramy Machu. To wersja dla zamożniejszych i mniej aktywnych. Cena za sam pociąg opiewa na ok 100$ za mniej niż 100km. Bus do bram Machu to kolejne 20$. Druga wersja, dla bardziej aktywnych i wolących trochę zaoszczędzić a przy tym podziwiać niesamowite widoki bo jak by nie było to są Andy, polega na przejechaniu się lokalną komunikacją, tudzież prywatnymi busami. Droga jest okrężna, zajmuje prawie cały dzień, widoki zapierają dosłownie dech w piersiach bo przejeżdża się przez przełęcz położoną powyżej 4300m npm, do tego kilkuset metrowe urwiska przy drodze, która ciągnie się jak przyklejona do zboczy gór. Konkretnie. Autobus z Cuzco do Santa Maria – ok 15zł, kolejny etap czyli z Santa Maria do Hydroelectrica – ok 17zł. Następny etap z Hydroelectrica do Aquas Calientes, leżącego u stóp Machu Picchu, pokonujemy pieszo w ok 2,5 godziny, dystans ok 10km. Do Aquas Calientes docieramy późnym wieczorem oświetlając ścieżkę przy torach czołówkami. Oczywiście nocleg tez należy odpowiednio wcześniej zarezerwować bo miasto jest niewielkie, dodatkowo  wciśnięte pomiędzy pionowe skały gór i przepływającą rzekę Urubambę. Kilka słów o Aquas Calientes… to miasto przypomina ilością lokali noclegowych i usługowych a także straganów, nasze rodzime Zakopane i Krupówki z tą różnicą że tu zjeżdżają „Janusze i Grażynki” z całego świata, wliczając nas J Kilka godzin snu, pobudka przed czwartą bo bilet wstępu nie opiewa na cały dzień a na godzinę szóstą rano, trzeba jeszcze wejść do góry ok 0,5km po kamiennych schodkach. Zanim wejdziemy, musimy odstać swoje w ok dwustu osobowej kolejce. W końcu start, finalnie świtem stajemy przed bramami Machu. Tak jak wielu innych, którzy przyszli lub przyjechali wcześniej wymienionymi busami. Stoimy i czekamy kolejny raz na otwarcie bramek wejściowych. Pierwsze wrażenie… to żadne święte miejsce Inków tylko bardzo dobrze prosperująca machina przynosząca ogromne zyski. W naszym przypadku jak i 198 innych osób jest na dzień dobry trochę inaczej bo wykupiliśmy też wejście na Wayna Picchu, czyli górę widoczną ponad kamiennym miastem Machu. W kolejnej bramce, okazujemy kolejny raz paszport i bilety, które są imienne i nie można ich nikomu przekazać, dodatkowo wpisujemy swoje dane i godzinę wejścia do zeszytu, tak by później odhaczyć wszystkich po powrocie na niższe partie Machu.  Warto zobaczyć Machu z innej perspektywy i dlatego tak postanowiliśmy. Początkowe wrażenie jakie nam towarzyszyło, to stracony czas i pieniądze, nie mówiąc o zaangażowaniu. Czemu? Gęste chmury które nie pozwalały zobaczyć czegokolwiek. Zdaliśmy się na cierpliwość bo poranki w górach jak humor kobiety, w każdej chwili może się zmienić, i tak też się stało. W przeciągu niecałej godziny, przyszło rozpogodzenie a naszym oczom ukazało się dużo poniżej nas Machu Picchu. Warto było pomimo że prawie pionowo prowadzące do góry schody, wbiły nasze kolana do kostek. Tutaj przejdę do drugiej myśli o której wspomniałem na początku, mianowicie. Każdy fotografuje i opisuje Machu ale czemu nikt nie wspomina szerzej o jego otoczeniu, a mianowicie prawie pionowych skałach wznoszących się na kilkaset metrów, o rzece Urubamba, która okala Machu a jest przecież jednym z głównych dopływów Amazonki. O uroku widocznych po horyzont Andów nie wspomnę, tym bardziej że często są to szczyty powyżej pięciu tysięcy i pokryte śnieżno-lodową czapą. Na koniec tego dość długiego jak na mnie opisu dodam że finalnie słoneczna pogoda wraz z widokami wynagrodziło nam wszelkie trudy. Nie było aż tak ciężko a wręcz niesamowicie bo zobaczyć Machu Picchu to jak zderzyć się z wieloletnimi wyobrażeniami tego miejsca.
P.s. Tym razem zjadłem półkilowego banana zamiast świnek morskich.



5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Noo, ja wczoraj też byłem na spacerze, po bułki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem zaskoczony cenami :O jakie obowiązują gdzieś na końcu świata. No i mina "banan w ręku" - bezcenna :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fakt, to nie te malutkie ze Sri Lanki :)

    OdpowiedzUsuń