Kirgizja w dużym skrócie. Opuszczamy południe i jako że jest to jedyna droga poprzez góry do Osz, powracamy tą samą trasą. Następnie kolejny lokalny bus którym dostajemy się do Dżalalabad.
Tu dopiero skupiamy na poszukiwaniu właściwego transportu bo zamiar jest jeden, zjechać z dróg asfaltowych i zobaczyć jeszcze bardziej prawdziwą Kirgizję. Zanim przejdę do opisu zdjęć w/g ich kolejności, przytoczę żart o autach tego kraju, mianowicie podobno jest tu więcej starych modeli Audi 100 niż wyprodukowała ich sama firma Audi... Coś w tym musi być bo mieliśmy okazję kilka razy nimi się przemieszczać a jeszcze więcej ich widzieliśmy. Większość w stanie nadającym się chyba tylko do zezłomowania a wbrew pozorom pokonujących na prawdę trudne nawierzchnie. Wracając do zdjęć, w Dżalalabad trafiamy na lokalny klub bilardowy w pomieszczeniach byłych zakładów mechanicznych. Znajdujemy kierowcę jednego z w/w Audi 100 który jedzie do miasteczka Kazarman. Pokonujemy ok 150km górskimi szutrami, mijamy stada owiec, kóz i krów tak ogromne, że nie jednokrotnie utknęliśmy pośród nich. Mijamy o zmroku ciężarówki na górskich przełęczach które usiłują przejechać przez roztopy. Następnego poranka wychodzimy za miasteczko i usiłujemy złapać jakąś okazję bo po pierwsze nie ma tu żadnych busów czy też popularnych marszrutek, a po drugie na obranym kierunku w ogóle jeździ mało co bo to setki kilometrów dróg szutrowych. Finalnie w piątkę, ściśnięci w kabinie dostawczego Sprintera przejeżdżamy kolejne 100km, oczywiście kolejne przełęcze, podjazdy i zjazdy z różnicą poziomów dochodzącą do jednego kilometra. Na owych drogach oczywiście nie ma żadnych barierek i zabezpieczeń a na dodatek często jedzie się tuż przy ogromnych przepaściach. Nie jest to najbezpieczniejszy sposób podróżowania, jakkolwiek widoki gór zmieniających kształty i kolory jak w kalejdoskopie tak pochłaniają, że nie zwraca się uwagi na nic innego. Docieramy do leżącej na rozdrożu wsi Ak Tal, tu żegnamy się z naszymi dobroczyńcami którzy dalej jadą w innym kierunku niż my. Idziemy do w/w wsi by znaleźć kolejny transport do oddalonego o ok 50km jeziora Song Kul, które położone jest powyżej 3000mnpm. We wsi budzimy zainteresowanie, jak zwykle wzrostem, inna sprawa że dopadają nas co chwila dzieciaki ochoczo krzyczące "hello". Po kilkunastu minutach dostajemy namiar na jednego z lokalnych przewoźników. Po znalezieniu kierowcy i wytargowaniu się co do kwoty opłaty za przejazd sadowimy się w rozsypującej starej maździe i gnamy poprzez góry dalej przed siebie. Przed zachodem słońca docieramy nad jezioro Song Kul, gdzie znajdujemy nocleg w jednej z licznych tu rozstawionych jurt. Zanim zapadł zmrok byliśmy świadkami rozstawiania jednej z nich. Kolejnego dnia budzi nas rześki poranek, oczywiście ogarniamy kolejnego, lokalnego właściciela starego Audi 100 i udajemy się w drogę by finalnie dotrzeć do miasteczka Bałykczy położonego u zachodnich wybrzeży ogromnego jeziora Issyk Kul. Łączny dystans pokonanych dróg szutrowych i bezdroży liczy ok 400km.
P.s Zapomniałem dodać, że w Kazarmanie wypatrzyłem w przyblokowej rabacie jakieś "dziwne", zielone kwiatki...
Inny świat, inne problemy - liczy się tylko tu i teraz. Piękna przygoda..., tylko pozazdrościć.
OdpowiedzUsuń