poniedziałek, 29 stycznia 2018

Łodzią, autem i na nogach.



  Łodzią, autem i na nogach, czyli kilka dni w drodze na wszelkie sposoby byle do przodu. Zdjęcia w/g kolejności opisu.
Wczesnym rankiem jadę do portu  na wyspie Św. Marii by wrócić na ląd,  niestety kolejna zmiana, łódź nie odpłynie… co robić, szukać alternatywnego wyjścia. Znajduję inną, docieram na plażę skąd starym autem poprzez bagna do przeprawy promowej. Następna łódź i finalnie rzeką docieram do Soaniera  Ivongo. Kilka godzin snu by o czwartej rano ruszyć w drogę do Mananara. 
  Dopiero po dotarciu do Mananry, delektując się w przerwie chłodnym piwkiem przy plaży, uświadomił mnie jeden ze współpodróżnych, że droga krajowa nr 5 jest jedną z kilku najtrudniejszych do przebycia, dróg świata.
http://www.dangerousroads.org/africa/madagascar/3415-route-nationale-5.html
  Było świetnie… na pace starej TOYOTY Hilux, którą podróżowało łącznie 18 osób przejechaliśmy lub czasami przeszliśmy w  1,5 dnia dystans 93km. Można uznać to za swego rodzaju sukces bo wg informacji, w obecnej porze deszczowej nawet terenowe auta nie są w stanie przejechać tego odcinka. Co ciekawe, po trasie widziałem kilka sprzętów drogowych, które nawet kiedyś rozpoczęły prace nad budową  ale najzwyczajniej stoją i zarastają dosłownie na drodze.  Przy okazji natrafiłem na geodezyjny punkt niwelacyjny. Co można by dodać? Proste wioski, cywilizacja powoli się wdziera i pomimo że nie ma sieci energetycznych, można natrafić na baterie solarne stojące tuz przy drewniano-palmowej chatce. Napisałem 1,5 dnia podróży bo spaliśmy na podłodze takiej chatki kilka godzin, nikt nie jeździ tymi  bezdrożami nocą ze względów bezpieczeństwa. Poranna kawa to oddzielny temat, kawa smakuje inaczej niż w naszym kraju bo tu jest wprost z lokalnych plantacji, niestety mała profanacja, posłodziłem ją cukrem z trzciny cukrowej. 
Finalnie docieramy do Mananary, niby miasteczko po środku niczego, ale nic bardziej mylnego bo to centrum biznesowe pomiędzy nabywcami i plantatorami vanilli.  Jest bank z bankomatem, kilka instytucji, oczywiście kościoły i restauracje oraz port z którego wyruszam późnym wieczorem do Maroantsetry na statku przewożącym pełną ładownię piwa i skrzynki ze świniami na pokładzie ( nie mężczyznami  :D )  Tylko 7h nocnej przeprawy i kolejne lądowanie na plaży koło Maroantsetry, ale by nie było tak miło z rana, oczywiście umilać sytuację musi jak zwykle deszcz, który następnych kilka godzin pokazuje, że to miasto jest najwilgotniejszym miejscem tego kraju. Co dalej będzie to  się okaże bo tu kończą się nawet te extremalne drogi, dalej już tylko łodzią, pieszo przez dżunglę lub samolotem…