piątek, 2 lutego 2018

Dobra droga była kiedy ostatnio myślałem że jest ciężko...



… Jak by to opisać by oddać właściwy obraz sytuacji z ostatnich trzech dni.
Ląduję w Sambawie, o której wspomniałem w poprzednim poście, na lotnisku oczywiście mnóstwo taksówkarzy, każdy uprzejmy do bólu, wiadomo, każdy klient który lata to nie szarak ze slamsów i można by go nawet skubnąć.  Gwoli informacji, cenę za przejazd lepiej ustalić przed przejazdem by później nie być zdziwionym.  W  pierwszej kolejności ogarniam postój samochodów z którego mam ruszyć dalej na północ do Diego Suarez odległego o zaledwie jakieś 450km jadąc „drogą”…
Głodny strasznie więc mówię taxówkarzowi że zwykła restauracja nie uliczne jedzenie bo czas nagli, oczywiście uprzednio zapłaciłem mu za kurs z lotniska, teraz ładuje się za mną by może coś jeszcze mu biały postawił do jedzenia. Po obiedzie proszę o rachunek, który w tym kraju wypisuje się na zwykłej kartce długopisem.  Od razu widzę że zawyżony strasznie ale wpierw sprawdzam mojego kierowcę czy to jest dobra cen.  Oczywiście potwierdza, tak jest ok… nie wytrzymuję, wale ręka z rachunkiem w stół i proszę o kierownika bo chcą wyrwać trzy razy więcej ( już znam trochę ich realia) pytam kierownika  jak to możliwe że wypisał mi rachunek na min trzy piwa skoro wypiłem tylko jedno no i kilka innych „kwiatków”… udaje zdziwionego i biegiem przynosi właściwy.  No dobrze, spokój nas uratuje ale czemu co dzień odczuwam że białego trzeba wyczyścić z kasy ha ha ha. Koniec scenki. Z powrotem na samochód i do Diego Suarez, oczywiście kierowca nie ma żadnego grafiku i odjedzie jak zrobi komplet klientów, czyli ok znowu 18 osób na Toyota pickup. Sardynki mogą poruszać płetwami w konserwie, my na pace co najlepsze oddychać  świeżym powietrzem jeśli nie kopci przepalona rura wydechowa a kopci jak cholera. Startujemy ok 15ej po południu, pierwsze 100km to asfalt nawet w miarę bez dziur, ale kolejne 136km to już inna historia bo na początku kierowca  zaznaczył, że czas przewidywany to minimum dwa dni do celu, hmmmm czuję że będzie grubo. Pierwszy „ptaszek”, nie nocujemy, jedziemy dalej, nagle ok 23iej kierowca po środku niczego wyskakuje z auta, zostawiając go na chodzie, łapie łopatkę i biegnie do przodu bo zobaczył jakiegoś zwierzaka na którego tu polują, co tam trasa, ważne że może coś złapie. Finalnie po ok pół godziny, bez rezultatu kończy kopanie jamy i kontynuuje jazdę by po kilku kilometrach wpadając w ogromną błotną kałużę, urwać amortyzator i utknąć na dobre.  Jest północ, wszyscy walczą by wypchać auto, zmęczeni, brudni od kurzu pchamy ile się da ale nic z tego, na domiar złego zaczyna lać deszcz, apogeum jednak nastąpi dopiero nad ranem po kilku godzinach gdy przed wschodem słońca zaatakują komary i muchy. Dobrze że choć księżyc w pełni i przestało padać.  Zapomniałem dodać, sprawdziłem na mapie off line że jesteśmy po za trasą wiele kilometrów bo podobno to lepszy przejazd przez te bezdroża. Malgasi maja już tak że nie przejmują się niczym i można gdzieś utknąć na dwa, trzy dni, co tam...  Mając na uwadze że spędzimy może w tej kałuży dwa  a jesteśmy już 7 godzin, zarzucam plecak, żegnam się ze wszystkimi i w drogę pieszo. ( mam w zapasie kilka batonów energetycznych, tabletki do uzdatniania wody i bidon z filtrem  ) do najbliższej trasy gdzie coś może  jechać zostało tylko ok 10km. Wreszcie nic nie trzęsie, mango tu rośnie jak pokrzywy latem w Polsce na każdym kroku więc jest i co zjeść jak by było cienko przez najbliższe trzy dni. Cztery godziny i 11km później dogania mnie mój transport pozostawiony w błocie. Wszyscy zadowoleni, że w końcu w trasie, tylko czy można nazwać trasą bezdroża po których jedzie się max 5km/h. Większość tej karkołomnej trasy to dolina pomiędzy wzgórzami, nawet lekki deszcz sprawia że wszystko jest śliskie błotniste i ogromnie trudne do przejechania. Może nie był to miły przejazd, a wręcz bardzo ciężki, przyszedł mi nawet pomysł do głowy widząc te wszystkie auta ciężarowe zakopane nie raz po po kierowcę, że to taki swego rodzaju sport narodowy Madagaskaru by nie jeździć a przepychać auta z punktu A do B. Ciężko opisać radość z zobaczenia drogi asfaltowej i kubełka wody do umycia po dwóch dobach będąc maksymalnie brudnym, zmęczonym i też zadowolonym z widoków  bo były całkiem  całkiem.  Finalnie Diego Suarez na samej północy osiągam 55h od momentu wyjazdu. Cóż powiedzieć, Madagaskar!

P.s. Zapomniałem dodać, w trakcie przejazdo-przemarszu  jedna ze współpasażerek woła... " Wasaha, kameleon... Kilka kilometrów dalej natrafiam na tego zielonego. Są piękne.



1 komentarz:

  1. Jak ro mówią Rosjanie "F...ing great"


    Moonlight Shadow

    OdpowiedzUsuń