niedziela, 15 marca 2015

Definicja szczęścia.

W większości przypadków gdy zapytamy o szczęście, większość odpowie, że jest wtedy gdy wygramy w totka, że nic nam się nie stało gdy mieliśmy poważny wypadek, że mamy kogoś kogo kochamy, zdrową rodzinę, dzieci, ładny dom lub samochód który pięknie wygląda pod kościołem :) 
W tym przypadku piszę o zwyczajnym szczęściu, czyli o takim, że ma się czasem możliwość zobaczyć i zrobić coś czego nie każdy może dokonać pomimo wielkiego pragnienia spełnienia. Do rzeczy, wyruszamy jak na ryby, zwyczajnie po południu, wrzucamy do auta trochę ubrań na zmianę, przenośną lodówkę z dużą ilością wody i innych napojów bezalkoholowych, kapelusze i krem chroniący od słońca oraz, a przede wszystkim dobre obuwie, czemu skoro mamy tylko 600km do przejechania w jedną stronę? ( zapomniałem powiedzieć, 600km to przejażdżka na popołudnie w tym kraju )
Jedziemy do Kalgoorlie, „złotego miasta” które miałem już okazję widzieć dwa razy, tym razem specjalnie, spędzimy tam, a w sumie w jego pobliżu jeden dzień, by sprawdzić swoje szczęście w poszukiwaniu złotego kruszcu.
Ok 6h jazdy, jakaś buteleczka „preparatu” przed snem. Rankiem wsiadamy w leciwego Land Cruisera Marka,  który jest właścicielem  firmy ułatwiającej poszukiwanie, oczywiście za opłatą. http://goldprospectingkalgoorlie.com/Photo_Gallery.html
Przemierzamy jakieś 60km, po drodze mijamy odkrywkowe kopalnie złota, jedyne świadectwo bytności ludzkiej w tych okolicach, inaczej zwykły koniec i początek świata. Odbijamy w gruntową drogę, kolejne kilometry, postój, instruktarz, przygotowanie sprzętu, odrobina zwiększonego tętna i do dzieła.   Pamiętać należy w takich sytuacjach  o kilku elementarnych zasadach, zawsze należy wiedzieć jak działa GPS oraz inne urządzenia pomagające w komunikacji oraz wspomagające przy ewentualnym zagubieniu, np zwykły gwizdek, czemu? Busz jest wszędzie taki sam, nie ma żadnych wzniesień wokół, chmury przykrywają słońce, brak punktów odniesienia, każde drzewko i krzak wygląda identycznie, zgubić się jest bardzo łatwo w razie braku techniki. Aby bardziej uzmysłowić konsekwencje nierozwagi, wyobraźmy sobie,  najbliższa osada to ok dwa dni drogi pieszo jeśli pójdziemy we właściwą stronę oczywiście, na dodatek przydała by się woda, w innym przypadku wiadomo...
Tak, miałem wielkie szczęście poczuć ten lekki dreszczyk gdy zapiszczał wykrywacz... niestety była to przykryta lekką warstwą gruntu stara puszka, prawdopodobnie pozostawiona przez poszukiwaczy złota kilkadziesiąt lat temu. Tak, miałem to szczęście by się zgrzać i zmęczyć. Nie, niestety nic nie znalazłem, kolejny raz moja część szczęścia pokazała środkowy palec. Ktoś by powiedział że 200$ w błoto ( tyle kosztuje taka przyjemność za wynajem sprzętu, a także napoje i kanapki oraz przewóz ) Uwierzcie warto.
Dodatkowo odwiedziliśmy osadę, która kiedyś była miasteczkiem, Ora Banda ( z Hiszp. Złoty szlak ) kiedyś kwitnąca, teraz trzy budynki oraz pub pośród niczego, jedyna łączność ze światem to przebiegające w pobliżu tory kolejowe oraz trasa asfaltowa która kończy się gdzieś tam a także  satelity nad głową widoczne w bezchmurną noc. Rzecz ma się w pubie, zatrzymany dawno temu czas sprawia że jesteśmy w innym wymiarze, a o jego upływie świadczą tysiące wpisów pokrywających ściany budynku zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Kawał historii tego kraju.
Dzień z pewnością, pomimo zmęczenia ( jeszcze trzeba wrócić do Perth ) należy zaliczyć do ciekawych, nowe doświadczenie jakże cenne pomimo braku namacalnych efektów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz