W większości przypadków gdy zapytamy o szczęście, większość
odpowie, że jest wtedy gdy wygramy w totka, że nic nam się nie stało gdy
mieliśmy poważny wypadek, że mamy kogoś kogo kochamy, zdrową rodzinę, dzieci, ładny
dom lub samochód który pięknie wygląda pod kościołem :)
W tym przypadku piszę o zwyczajnym szczęściu, czyli o takim,
że ma się czasem możliwość zobaczyć i zrobić coś czego nie każdy może dokonać
pomimo wielkiego pragnienia spełnienia. Do rzeczy, wyruszamy jak na ryby,
zwyczajnie po południu, wrzucamy do auta trochę ubrań na zmianę, przenośną
lodówkę z dużą ilością wody i innych napojów bezalkoholowych, kapelusze i krem
chroniący od słońca oraz, a przede wszystkim dobre obuwie, czemu skoro mamy tylko 600km
do przejechania w jedną stronę? ( zapomniałem powiedzieć, 600km to przejażdżka
na popołudnie w tym kraju )
Jedziemy do Kalgoorlie, „złotego miasta” które miałem już
okazję widzieć dwa razy, tym razem specjalnie, spędzimy tam, a w sumie w jego
pobliżu jeden dzień, by sprawdzić swoje szczęście w poszukiwaniu złotego
kruszcu.
Ok 6h jazdy, jakaś buteleczka „preparatu” przed snem. Rankiem wsiadamy w leciwego Land Cruisera Marka, który jest właścicielem firmy ułatwiającej poszukiwanie, oczywiście za opłatą. http://goldprospectingkalgoorlie.com/Photo_Gallery.html
Przemierzamy jakieś 60km, po drodze mijamy odkrywkowe
kopalnie złota, jedyne świadectwo bytności ludzkiej w tych okolicach, inaczej
zwykły koniec i początek świata. Odbijamy w gruntową drogę, kolejne kilometry,
postój, instruktarz, przygotowanie sprzętu, odrobina zwiększonego tętna i do
dzieła. Pamiętać należy w takich
sytuacjach o kilku elementarnych
zasadach, zawsze należy wiedzieć jak działa GPS oraz inne urządzenia pomagające
w komunikacji oraz wspomagające przy ewentualnym zagubieniu, np zwykły gwizdek,
czemu? Busz jest wszędzie taki sam, nie ma żadnych wzniesień wokół, chmury
przykrywają słońce, brak punktów odniesienia, każde drzewko i krzak wygląda
identycznie, zgubić się jest bardzo łatwo w razie braku techniki. Aby bardziej uzmysłowić konsekwencje nierozwagi, wyobraźmy sobie, najbliższa osada to ok dwa dni drogi pieszo jeśli pójdziemy we właściwą stronę oczywiście, na dodatek przydała by się woda, w innym przypadku wiadomo...
Tak, miałem wielkie szczęście poczuć ten lekki dreszczyk gdy
zapiszczał wykrywacz... niestety była to przykryta lekką warstwą gruntu stara
puszka, prawdopodobnie pozostawiona przez poszukiwaczy złota kilkadziesiąt lat
temu. Tak, miałem to szczęście by się zgrzać i zmęczyć. Nie, niestety nic nie
znalazłem, kolejny raz moja część szczęścia pokazała środkowy palec. Ktoś by powiedział że
200$ w błoto ( tyle kosztuje taka przyjemność za wynajem sprzętu, a także
napoje i kanapki oraz przewóz ) Uwierzcie warto.
Dodatkowo odwiedziliśmy osadę, która kiedyś była
miasteczkiem, Ora Banda ( z Hiszp. Złoty szlak ) kiedyś kwitnąca, teraz trzy
budynki oraz pub pośród niczego, jedyna łączność ze światem to przebiegające w
pobliżu tory kolejowe oraz trasa asfaltowa która kończy się gdzieś tam a także
satelity nad głową widoczne w bezchmurną noc. Rzecz ma się w pubie, zatrzymany
dawno temu czas sprawia że jesteśmy w innym wymiarze, a o jego upływie świadczą
tysiące wpisów pokrywających ściany budynku zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz.
Kawał historii tego kraju.
Dzień z pewnością, pomimo zmęczenia ( jeszcze trzeba wrócić
do Perth ) należy zaliczyć do ciekawych, nowe doświadczenie jakże cenne pomimo
braku namacalnych efektów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz